Grom i szkwał – Jacek Łukawski

Mniej więcej rok temu miałam przyjemność czytać powieść będącą debiutem literackim Jacka Łukawskiego. Krew i stal zainteresowała mnie na tyle, że postanowiłam sięgnąć po drugą część trylogii Kraina Martwej Ziemi – Grom i szkwał. I tym razem lektura jest przyjemna, a miłośnicy rasowej fantastyki nie będą zawiedzeni.

Grom i szkwał rozpoczyna się w miejscu, w którym rozstaliśmy się z bohaterami kończąc czytać Krew i stal. Autor bez większych wstępów rzuca wykreowane przez siebie postaci ponownie w wir akcji. Nie daje wytchnienia Arthornowi, który po udanej ucieczce z zamku opanowanego przez zdrajców musi ponownie udać się do Martwicy. Tym razem jednak czeka go trudniejsza wyprawa, gdyż musi się tam udać sam – bez odpowiedniego ekwipunku i drużyny towarzyszących mu wojowników. W tym samym czasie Garhard próbuje opanować sytuację jaka ma miejsce w Wondettel. Wokół niego zbierają się siły nieprzyjaciela, potężniejsze niż wszyscy się spodziewają, a także lord Auriss nie chce dać za wygraną… Pomóc w tej sytuacji może obecność księżniczki Azure, jednak ta znika i to właśnie Arthorn musi ją odnaleźć. Pytanie jednak brzmi, czy jeżeli księżniczka się odnajdzie zechce udać się z nim udać do królestwa? Czy to jedyne zagrożenia, na jakie narażeni są bohaterowie powieści? Oczywiście, że nie, ale nic więcej nie mogę zdradzić.

We wpisie o poprzedniej części dużo pisałam o stylu autora i o tym, jak ciekawie wykreował swój świat, więc tym razem nie będę się rozpisywała za bardzo na ten temat. Warto jednak przypomnieć sobie, że można tutaj dostrzec silne inspiracje kulturą i tradycją słowiańską. Mamy w opowieści do czynienia różnorodnymi stworami, które pojawiają się w podaniach słowiańskich. Ale w książce możemy odnaleźć inspiracje także życiem codziennym dawnych Słowian, a w szczególności wojowników. Autor dużo uwagi poświęcił szczegółom, które sprawiają, że obraz wykreowanego przez niego świata jest kompletny.

Dzięki temu, że nie ma tutaj zbyt wielu opisów, akcja jest dynamiczna, chociaż miejscami chciałoby się przeczytać coś więcej, w miejscu, gdzie jest wyraźne nawiązanie do poprzedniej książki.

Uważam, że druga część Krainy Martwej Ziemi jest dobrze dopracowana i wciąga jeszcze bardziej niż pierwszy tom trylogii. Trzeba oczywiście pamiętać o specyfice języka stylizowanego na starosłowiański, co sprawia, że potrzebujemy chwili, by się „przestawić” i dać porwać akcji. Jeżeli czytaliście pierwszy tom już jakiś czas temu, to warto go sobie przypomnieć, by móc nadążyć za akcją, która już od pierwszych stron rusza z pełnym impetem, bez przypomnienia tego, co działo się w poprzednim tomie. Dlatego czytelnik już od początku może cieszyć się w pełni nową historią.

Za udostępniony egzemplarz dziękuję Wydawnictwu SQN.